wtorek, 30 kwietnia 2013

06. Kolacja

 CZYTASZ = KOMENTUJESZ

16 maja 2013, czwartek
Londyn, UK
*Perspektywa Hope* 2 tygodnie 5 dni
Od feralnego dnia minęły prawie 3 tygodnie.
Nadal nie pogodziłam się z Jamesem, który wcale nie palił się do przeprosin. Może sądził, że to ja będę się przed nim płaszczyć? Co to, to nie, frajerze!
Niby był mi zupełnie obojętny... Widocznie dobrze udawałam. Okropnie było mijać go jakbyśmy się nie znali. Przecież tak było prościej! Ale dla kogo? Dla niego? Całe to ignorowanie kosztowało mnie strasznie dużo. Chciałam móc wtulić się w jego umięśniony tors. Zapomnieć o Bożym świecie. Wdychać godzinami jego wspaniałe perfumy, wirować z nim po parkiecie. Kochałam to, a z powodu kłótni musiałam tego zaprzestać. Czułam się jak dziecko, któremu odebrano zabawkę. Jak kot, któremu zabrano mleko czy Whiskas. Czy to dobre porównanie? Aaa, nieważne!
Co do Charles'a - zniknął tuż po wizycie w domu Angeliny. Policja zapewnia, że jest poszukiwany i możemy być spokojne...
- Hopy, słuchasz mnie? - wrzasnęła Megan, przerywając brutalnie moje rozmyślania.
Ach, tak! Zapomniałam o 1 małym szczególiku. Meg szybko dowiedziała się o zdradzie jej chłopaka. Niestety, była na tyle głupia, by wybaczyć Jim'iemu.
Dzięki Bogu, nie spotykamy się z brunetem. Nie wytrzymałabym jego obecności i widoku ich razem. Sam fakt ich związku przytłaczał mnie, a to... byłoby dla mnie jak śmierć.
- Tak, tak, jasne. Tylko jakbyś mogła powtórzyć. - mruknęłam, na co Angie, Victoria i Alexandra zachichotały. Zmroziłam je wzrokiem, lekko szczędząc przy tym mojej najlepszej przyjaciółki.
- Soczyście obrażałam właśnie naszą babkę od matmy. Co za jędza... - westchnęła. Wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem na nietrafne połączenie, mianowicie "soczyście obrażałam".  Po jakiejś, zdecydowanie dłuższej, chwili opanowałam się i stwierdziłam:
- Ok, ja się zbieram. - Obdarzyłam jeszcze każdą z nich uśmiechem i uściskiem, po czym skierowałam się w stronę wyjścia.
Londyński "Starbucks"* wcale nie był mały, za to urządzony bardzo przytulnie. Rozciągał się niczym korytarz. Najbliżej drzwi znajdowała się półka ze styropianowymi kubkami. Za nią lada, przy której stała blondynka, a pod nią masa propozycji i zamówień. Naprzeciwko nich postawiono wiele, wiele stołów i krzeseł, więc ludzie bez problemu mieścili się w kawiarence. Ściany pomalowano na jasny beż i brąz, zaś na podłogę nałożono drewniane panele. Duże, klasyczne lampy oświetlały lokal.
Szybko odwróciłam się w stronę wrót. Poczułam na piersiach gorący płyn. Jęknęłam głośno, podnosząc wzrok na swojego "oprawcę". Okazał się nim przystojny blondyn o czekoladowych oczach, które wciągały niczym głęboka otchłań piękna.
- Ojej, okropnie mi przykro. - tłumaczył się. Zdziwił się mocno, gdy zachichotałam. Trochę rozluźniło to napiętą atmosferę panującą pomiędzy nami. Chłopak szeroko uśmiechnął się. - Jestem Tom. Tak, właśnie Tom Green.
- Nic nie szkodzi. - speszyłam się. - Jestem Hope Collins. 
- Ładnie. - rozmarzył się. - Ups... Przeze mnie masz mokrą bluzkę. Wygląda na drogą. - mówił. Tylko nieznacznie pokręciłam głową, chociaż on i tak nie zwracał na to uwagi. - Daj mi swój numer. Załatwię Ci czek za to... - Wskazał dłonią na plamę. Podałam mu, jak prosił ciąg cyrf i zakładając skórzaną kurtkę pożegnałam się z chłopakiem.
Idąc betonowym chodnikiem nuciłam pod nosem "Wings", Little Mix. Owszem, należałam do Mixers i szczerze zazdrościłam im głosów.
- Aww... - mruknęłam i szybko zakryłam usta, dziwiąc się, że owe krótkie słowo wydobyło się z nich. Zaśmiałam się w myślach i pognałam dalej w stronę swojego domu.

***
Doszłam do niewielkiego mieszkania. Po przekroczeniu jego progu zdjęłam swoje sandałki i powędrowałam do salonu, z którego dobiegały mnie ciche wypowiedzi.
- Musimy jej powiedzieć. Musimy. - rozkazał szeptem nowy partner mamy.
John Collins - mój biologiczny ojciec 7 lat temu dowiedział się, że ma nowotwór. Nie chciał martwić ani mnie, ani swojej żony. Żył normalnie, nie przejmował się chorobą. Żadna z nas nie zauważyła jego lekkiego przybicia, utraty masy ciała. Wszystko brałyśmy za zwykłe starzenie się. Jednak stwierdzenia te okazały się nietrafne, kiedy tata zasłabł w pracy, a był genialnym, najlepszym na świecie biznesmenem. Zawsze wyspany, na czas. Wtedy zrozumiałyśmy, że dzieje się coś złego.
- Mamusiu? - zawołałam, widząc bliską wychodzącą z gabinetu lekarza. - Coś się stało? - Podbiegłam do niej i przytuliłam, chociaż, by zetrzeć duże łzy z policzków, byłam zbyt niska. Ona nie odpowiedziała nic, tylko nieznacznie się schyliła i pogłębiła uścisk. 
- Siądźmy. - zebrała wreszcie siły, by cokolwiek powiedzieć. Pociągnęła mnie lekko w stronę odrapanych, drewnianych krzeseł. - Skarbie... Tatuś jest chory, nie wyjdzie ze szpitala. Posłuchaj... Wiem, trudno ci to pojąć, ale on umrze. Musimy zostać z nim do dnia jego śmierci. Obiecujesz? - łkała.
- Obiecuję.
John walczył, ile tylko miał sił. Starczyło mu ich na 6 miesięcy... 
FRAGMENT PIOSENKI NIE MOJEGO AUTORSTWA
TEKST PIOSENKI "JEJ OSTATNI ROK" OLI KAWICKIEJ (NAPISAŁA GO I ZAŚPIEWAŁA) 
LINK DO GENIALNEJ PIOSENKI
TEKST NA POTRZEBY ROZDZIAŁU Z LEKKA ZMIENIONY Z UMIERAJĄCEJ DZIEWCZYNY NA MĘŻCZYZNĘ 
"Prawdziwa miłość połączyła ich
Walczyli do końca, choć brakło sił
On nie chciał by każdego dnia
Musiały patrzeć jak upada tak
Pomyśl jaki to był dla nich ból
Wiedząc, że w końcu odejdzie znów
Wiedząc, że w końcu nadejdzie czas
że wezwie go do góry, że odejdzie w dal... 


Dalej zegar bił, a poprawy brak
Jego ciało z dnia na dzień straciło blask
Mimo, że organizm walczył cały czas
On była jedną z najszczęśliwszych gwiazd
One całe dnie spędzały obok niego
Z zapartym tchem patrzyły w oczy jego
Nieważne, że kończył mu się czas
Dopóki byli razem, mogli radę dać
Mijały dni, gorzej z nim
Zbliżamy się do końca choć...
Wie, że z życiem musi żegnać się
Odchodzi szczęśliwy, bo one przy niej są
Uczucie pomogło mu pokonać strach, walczyć tak
Żona pod koniec pocałowała go i szepnęła do jego ucha: 

Zawsze razem, mimo to..."
Potrząsnęłam głową, próbując wytrącić z niej smutne wspomnienia.
- Ależ, Robby. - błagała moja rodzicielka. - Sądzę, że na razie powinniśmy to... zataić.
- Georgia... Sam już nie wiem. Rzeczywiście powinniśmy jej powiedzieć. Dziś. - zdecydował Robert. - Przygotujemy małe przyjątko dla naszych rodziców i.... - przerwał słysząc kroki w korytarzu.
A niech to! Przyłapali mnie! Chol(lll)era! - klnęłam w myślach. Powoli weszłam do pomieszczenia, w którym przebywali.
- Cześć, mamo. - Cmoknęłam ją delikatnie w policzek. - Dzień dobry. - dodałam chłodno, nie spoglądając nawet na "chłopaka" Georginy**.
Dlaczego za nim nie przepadałam? Nie mam zielonego pojęcia. Co mi zrobił? Czego nie? Właściwie nie mam podstaw, by go nie lubić.
Może boli cię fakt, że próbuje w jakikolwiek sposób zastąpić twojego ojca? - podpowiedział mi cichy głosik.
- Nie! - wrzasnęłam. Dopiero po jakimś czasie zrozumiałam, że na głos. Obecni spojrzeli na mnie dziwnie, a ja, tak jakby to była najzwyklejsza rzecz, wytłumaczyłam: - Po prostu zdałam sobie sprawę, że to, co myślę nie ma sensu. - zarechotałam. - Jest gdzieś coś słodkiego? - zapytałam, słysząc, jak głośno burczy mój brzuch. Georgia wskazała mi, gdzie mogę znaleźć Lion'a. Wyciągnęłam go z szafki i z papierka. Następnie wróciłam do salonu.
- Skarbie? Co powiesz na jakąś.... hmmm.... kolację. Zaprosiłabyś Angelinę i James'a. - zaproponowała. - Wyrobimy się do 5 PM? Jest - Sprawdziła godzinę. - 1 PM.
- Jasne! Tylko... James jest zajęty. - skłamałam. - Mówił, że nie ma czasu po południu.
- Załatwione.

***
Zaraz po zaproszeniu Angie zabrałyśmy się z mamą za przygotowanie jedzenia. Zajęło nam to godzinę.
Opuściłam kuchnię i wbiegłam do mojego pokoiku. 
Owe pomieszczenie urządzone było w przytulnym stylu. Dominowały w nim stonowane kolory. Zaraz po wejściu do sypialni widać było wielkie drzwi od szafy (nie widać ich na zdjęciu), w której na wieszakach wisiały ubrania. Po lewej stronie mieściła się blado-różowa toaletka, nad nią duże, okrągłe lustro, kilka kwadratowych półek, zaś pod spodem purpurowe pudełka z kosmetykami i beżowe pudło ze zdjęciami. Siedliskiem okazało się śliski taboret. Lekko z boku, za szafą postawiono białą meblościankę z różnymi książkami, zdjęciami, laptopem i zeszytami. Do mebla dostawione było krzesło. W rogu rozciągało się beżowe łóżko z porozrzucanymi poduszkami. Ściany pomalowano na jasne barwy, podłogę pokryto panelami i dywanikiem.
Otworzyłam na oścież garderobę i dobre 5 minut myślałam nad doborem odpowiednich ciuchów. Ostatecznie zdecydowałam się na wybór różanej, swoją drogą ślicznej, sukienki do połowy uda oraz brązowych kozaczków na koturnie. Stwierdzając, że muszę się odświeżyć zawlekłam swój szanowny tyłeczek do łazienki. Spędziłam w niej 30 minut. Wzięłam odprężającą kąpiel, jednocześnie umyłam włosy, wtarłam w ciało poziomkowy balsam i wysuszyłam "kłaki", które opadały mi wolno na ramiona. Wykonałam jeszcze podstawowe czynności, typu: mycie zębów, i wyluzowana oraz pachnąca moimi ulubionymi owocami wkroczyłam do swojego królestwa.
W mig zamieniłam szlafrok i kapcie na wybraną stylizację. Pociągnęłam po powiece czarnym eye-liner, maznęłam wargi brzoskwiniowym błyszczykiem oraz założyłam biżuterię w postaci naszyjnika z sercem i kolczyków.
Gotowa, przed zejściem na dół, przystanęłam przy zwierciadle i przyjrzałam się sobie.
Za duży nos, grube nogi, biust też mógłby być większy, tu krosta, tam przebarwienie, usta suche, krótkie rzęsy... Ale w połączeniu z "łaszkami" nie jest tak źle.
Uśmiechnęłam się do odbicia. Ledwie zdążyłam wejść do salonu, kiedy do moich uszu dobiegł dźwięk dzwonka .Powędrowałam otworzyć przybyłym gościom. Okazali się nimi rodzice Robert'a i Georginy. Nie zdziwiłam się - w końcu... eee... emm... przypadkowo usłyszałam rozmowę partnerów.
Na moją przyjaciółkę musiałam poczekać jeszcze kilka minut. Angelina ubrała się w oczojebną, różową sukienkę, smoliste legginsy i tego samego kolorku szpilki. Dobrała do tego jeszcze ozdobę na szyję podobną do mojej i bransoletkę. "Nitki" związała wysoko w kucyka.
Zasiedliśmy do stołu, a głos zebrali Robby i mama:
- Mamy wam coś do przekazania. Okazało się, że...

* To jest wnętrze innego Starbucks'a. 
** Bohaterki często w myślach nazywają swoje matki po imieniu.

~*~
Na początek chciałabym przeprosić za to, iż musieliście czekać na nowy rozdział miesiąc. Niestety, mam dużo obowiązków związanych ze szkołą i domem. Nie będę już, tak jak w zimie, poświęcać niemal całego wolnego czasu na skrobanie kolejnych słów. Są spotkania ze znajomymi, sporty... Pozostali bloggerzy na pewno mnie zrozumieją.
Jak może zauważyliście ten post jest nieco dłuższy od poprzednich. Jest to małą rekompensatą za długą nieobecność nowości itp.
Podoba się? Wybaczcie - Hope i James na razie się nie pogodzili. Nadal zastanawiam się czy to w ogóle nastąpi.
Dziękuję wszystkim osobom, które czytają mojego bloga, a w szczególności użytkowniczce Ol Ga, która komentowała prawie wszystkie rozdziały. Jeżeli czytacie - komentarz. ;*

Kocham,
Wasza Daria xx

Obserwatorzy